Sługa Boży o. archimandryta Andrzej Cikoto
Zgromadzenie Księży Marianów to wspólnota zakonników, którzy pod opieką i na wzór Niepokalanej chcą żyć "pro Christo et Ecclesia" - dla Chrystusa i Kościoła. Marianie są poniekąd w szczęśliwej sytuacji, ponieważ nie muszą sięgać pamiecią daleko wstecz, by odnaleźć postaci ukazujące w dobitny sposób realizację wspomnianego hasła. Kilkudziesięciu marianów prześladowanych przez totalitarne systemy XX wieku, a wśród nich prawdziwi męczennicy za wiarę (dwóch wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II) to świadkowie mówiący, że nie warto chronić swojego życia, gdy chodzi o coś większego. W ich przypadkach zawsze chodziło o wartość największą. Ojciec Andrzej Cikoto. Nie zginął wprawdzie wprost z rąk wrogów chrześcijańskiej wiary, ale umarł w sowieckich łagrach, gdzie był więziony za to, że dobrze zrozumiał wskazania odnowiciela marianów: "Należy wyrzec się tego świata (...) i całkowicie poświęcić i oddać Kościołowi, dla jego dobra, obrony, zachowania, rozwoju, postępu i wzrostu" (bł. Jerzy Matulewicz, Dziennik duchowy). Urodził się 5 XII 1891 r. w Tupalszczyźnie k. Oszmiany (Wileńszczyzna). W Oszmianie ukończył gimnazjum. Studia seminaryjne odbywał najpierw w seminarium duchownym w Wilnie (1909-1913), a następnie w Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie 13 VI 1914 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Praca w Mołodecznie, a następnie w seminarium duchownym w Mińsku złożyły się na jego krótki życiorys jako kapłana diecezji wileńskiej, kierowanej przez bp. Jerzego Matulewicza, marianina. Bł. Jerzy miał bowiem w tym czasie gorące pragnienie założenia białoruskiego domu marianów w swojej diecezji. W zamyśle biskupa mieliby oni zająć się duszpasterstwem Białorusinów w ich rodzimym języku. Jako realizatorów tego przedsięwzięcia widział chętnie właśnie ks. Cikotę oraz ks. Fabiana Abrantowicza, dawnego rektora seminarium mińskiego. Ks. Cikoto zauważył w tym pragnieniu swojego biskupa wyraz Bożej woli, czego konsekwencją było wstąpienie do mariańskiego nowicjatu, który zakończył złożeniem ślubów zakonnych 24 IX 1921 r. Od tej chwili rozpoczął nową kartę w księdze swojego życia, które miało być pełne radości, ale nie pozbawione również cierpienia. Po dwuletnim pobycie w Stanach Zjednoczonych w charakterze rekolekcjonisty wśród emigracji litewskiej, polskiej i białoruskiej o. Andrzej przybył na miejsce, które miało stać się kolebką białoruskich marianów - uroczego miasteczka o nazwie Druja, na kresach ówczesnej Rzeczpospolitej. Bp Matulewicz przeznaczył marianom na siedzibę pobernardyński klasztor z pięknym kościołem, wznoszący się na wysokiej skarpie nad rzeką Dźwiną. W Drui o. Andrzej podjął się najpierw obowiązków pomocnika w duszpasterstwie parafialnym (po pewnym czasie sam został proboszczem). Od początku zyskał sympatię ze strony okolicznej ludności. Nic w tym dziwnego, gdyż był człowiekiem o niespożytej energii, unikającym jednak rozgłosu; posiadał zdolności kaznodziejskie, głosząc głębokie prawdy religijne z ogromną przejrzystością myśli, bez napuszonej retoryki; odznaczał się także wysoką kulturą osobistą i serdecznością w obcowaniu z innymi. To tylko pobieżna charakterystyka jego osobowości, ale cały ten wachlarz cnót sprawiał, iż o. Cikoto posiadał dużą zdolność przyciągania ludzi. Takiemu to człowiekowi zaufał bł. Jerzy, zlecając mu ważne zadania, z których pierwszym w kolejności była organizacja Zgromadzenia Sióstr Jezusa w Eucharystii (eucharystek). Bp Matulewicz założył tę wspólnotę głównie z myślą o posłudze wśród prostego ludu swojej diecezji, zwłaszcza narodowości białoruskiej. Z tego ludu rekrutowały się pierwsze siostry. O. Cikoto poświęcał im tyle serca i sił, że w tradycji zgromadzenia uważa się go niejako za współzałożyciela tej rodziny zakonnej. Kierowanie siostrami to nie jedyne dzieło o. Cikoty. Dwa inne, również doniosłe, to: założenie polskiego Gimnazjum im. Króla Stefana Batorego, w którym podjął stałą pracę wychowawczą i dydaktyczną jako dyrektor i profesor, a także organizacja nowej mariańskiej placówki. W domu zakonnym sprawował urząd superiora, okresowo pełniąc także funkcję mistrza nowicjatu dla białoruskich marianów. Okazał się także niezłym społecznikiem: tzw. "Kasa Stefczyka" i spółdzielnia spożywcza "Snop" okazały się cennymi dla Drujan inicjatywami. Należy jeszcze wspomnieć o innych obszarach jego działalności, jak budowy i remonty, czy działania na polu kulturalnym. To wszystko zaś czynił w obliczu napotykanych trudności, kłód rzucanych pod jego nogi przez nie zawsze życzliwych mu - głównie z uwagi na delikatne kwestie narodowościowe - ludzi. Latem 1933 r. ks. Cikoto udał się do Rzymu na kapitułę generalną. W konsekwencji musiał odłożyć swój powrót do Drui - został bowiem wybrany na przełożonego generalnego, co oznaczało sześć lat pobytu w Wiecznym Mieście i kierowania całą mariańską wspólnotą; sześć lat wysiłku owocującego znacznym rozwojem zgromadzenia. W 1939 r., gdy jego kadencja na urzędzie generała dobiegała końca, do Rzymu dotarła smutna wiadomość o zaginięciu pod Lwowem archimandryty Fabiana Abrantowicza, przełożonego mariańskiej misji wśród Rosjan obrządku bizantyńsko-słowiańskiego w Harbinie, w Mandżurii. Papież Pius XII postanowił mianować na jego miejsce ks. Cikotę, nadając mu tytuł archimandryty (wschodni odpowiednik łacińskiego tytułu opata) i ustanawiając go administratorem apostolskim katolików wschodniego rytu w Mandżurii. Nowy administrator wyjechał do Harbina, by wesprzeć tamtejszą wspólnotę misjonarską, złożoną głównie z marianów białoruskiego pochodzenia. Perspektywy mariańskiej działalności w Harbinie były stosunkowo duże: własna szkoła (Liceum św. Mikołaja) i praca w dwóch innych, prowadzonych przez katolickie siostry zakonne, sprawowanie bizantyńskiej liturgii i działania na rzecz pojednania katolicko-prawosławnego. I znów dodatnie cechy o. Andrzeja torowały mu drogę do kolejnych osiągnięć. Wystarczy wspomnieć, że do katolickich szkół misji swoje dzieci oddawali generałowie armii ludowej, a jego przemówienia jednały marianom przyjaciół nawet z grona prawosławnych. Sytuacja polityczna w Mandżurii nie sprzyjała jednak życiu religijnemu w ogóle, a prowadzeniu misji w szczególności. Były to czasy na przemian okupacji japońskiej, radzieckiej, a w końcu chińskiej. Dnia 22 XII 1948 r. doszło do groźnego w skutkach wydarzenia. Chińska milicja otoczyła budynek mariańskiej misji z zamiarem jej całkowitej likwidacji. O. Przełożony wcześniej przewidział niebezpieczeństwo i zebrawszy wszystkich współbraci orzekł, iż należy się spodziewać nawet przelania krwi i oddania życia dla świadectwa swojej wierności. Księży aresztowano, przewieziono do granicy radzieckiej i przekazano NKWD, a następnie umieszczono w syberyjskim więzieniu w mieście Czyta. Na krótki czas pozostawiono w klasztorze braci zakonnych, ale niebawem i oni musieli opuścić Harbin, a pozostawiony majątek został rozgrabiony przez władze. Dla o. Andrzeja i jego współbraci rozpoczął się okres prześladowań, które w zamyśle oprawców miały doprowadzić więzionych do utraty wiary i nerwowego załamania. Przesłuchania trwały wiele godzin, a więźniów pozbawiano jedzenia i odpoczynku. Śledztwo trwało aż do końca maja. 28 IX 1949 r. osądzono wszystkich kapłanów i skazano na 25 pracy w łagrach, stawiając absurdalne zarzuty: zorganizowania grupy terrorystycznej w szkole, agitacji przeciw ZSRR i szpiegostwa na rzecz Watykanu. Po wyroku marianie trafiali do różnych łagpunktów. Więzienie w Czycie bardzo mocno załamało fizycznie o. Cikotę, toteż w łagrach jego zdrowie ustawicznie się pogarszało wskutek wielu schorzeń. Od śmierci ratowały go paczki żywnościowe przysyłane przez siostry eucharystki z Drui. Produkty zawarte w przesyłkach umożliwiały archimandrycie potajemne sprawowanie Eucharystii oraz posługę chorym, do których o. Andrzej zanosił Komunię św. oraz otrzymywane dary. W listach do s. Apolonii Pietkun skarżył się na zły stan zdrowia. Przeczuwał, że jego koniec jest bliski i pisał: "Na taki jednak koniec wszyscy powiiniśmy być gotowi, ponieważ wszystkich nas to czeka i myślę o nim nie tylko spokojnie, ale nawet z radością i proszę jedynie Najwyższego, aby ten koniec był zgodny z Jego wolą". Z takim nastawieniem ducha umarł w syberyjskim Tajszecie z dala od stron rodzinnych, od zakonnych współbraci, niewinnie więziony i cierpiący od tych, w których mniemaniu religia chrześcijańska była jedynie niepotrzebnym wymysłem hamującym ziemski postęp. Był to dzień 13 II 1952 r. Autor: ks. Krzysztof Trojan MIC, źródło: www.marianie.pl Link zewnętrzny: Katoliccy Męczennicy XX Wieku w Rosji |
|
Ostatnia aktualizacja ( Saturday, 24 July 2010 ) |
< Poprzedni | Następny > |
---|